Na mecie w Monte Carlo
Oblodzone serpentyny pozbawione barierek ochronnych, pokryte śniegiem górskie przełęcze na wysokości ponad 2000 m n.p.m., wyczerpująca trasa o długości blisko 2500 kilometrów. A to wszystko za kierownicą leciwego Fiata 125p. Po pełnym przygód tygodniu zmagań w 16. Historycznym Rajdzie Monte Carlo ekipa NAC Rally Team ? Paweł Molgo i Janusz Jandrowicz ? dotarła szczęśliwie do mety w Monako.
Dla polskiej załogi specjalizującej się w rajdach terenowych występ w zimowym Rajdzie Monte Carlo stanowił ciekawy eksperyment. Zawody choć rozgrywane były na drogach (teoretycznie) utwardzonych okazały się wcale nie łatwiejsze od rosyjskiego Silk Way Rally czy afrykańskiego Rajdu Maroka. Tylnonapędowy Fiat 125p w wersji sportowej, dobrze wyposażony (m.in. w opony z kolcami) i z doświadczoną załogą, poddany został bardzo trudnemu egzaminowi. Ale mimo dużych wymagań i kłopotów, które pozbawiły go szansy na najwyższe lokaty, dzielnie pokonał trasę legendarnego rajdu, dostarczając swym zawodnikom wielu niezapomnianych wrażeń.
– To była wspaniała przygoda! – mówi Paweł Molgo. – Zawody były znakomicie zorganizowane i miały cudowną atmosferę. Ale okazało się, że rajd historyczny w Monte Carlo to wcale nie przelewki. Na starcie wraz z nami stanęło ponad 300 ekip, ale wielu z nich do mety niestety nie udało się dotrzeć. Pokonywaliśmy bardzo trudne odcinki prowadzące po półkach skalnych, gdzie nie było żadnych zabezpieczeń. Aż strach było się tam zapuszczać! W dodatku z powodu roztopów na trasie panowały bardzo zdradliwe warunki ? w zacienionych miejscach na drodze leżał jeszcze śnieg, czasem zaskakiwał nas lód.
Słaba widoczność i śliskie drogi spowodowały, że na ostatnim etapie rajdu rozbiło się aż 10 samochodów. W trakcie zawodów z rywalizacji wycofało się blisko 60 maszyn, które uległy wypadkom lub doznały awarii. O szczęściu w nieszczęściu mogą mówić Rosjanie, których Wołga sturlała się w przepaść, ale zawodnicy wyszli z opresji obronną ręką (a konkretnie ? o kulach…).
Rajd był bardzo wymagający również pod względem nawigacyjnym. Piloci dysponowali wprawdzie książkami drogowymi, mogli również wcześniej zapoznać się z trasą, ale w plątaninie górskich dróżek łatwo było zabłądzić. Na dodatek zawodnicy nieustannie odczuwali presję czasu. W rajdzie historycznym najważniejsze jest utrzymywanie stałego, regularnego tempa, co wbrew pozorom wcale nie jest łatwe. – Tak naprawdę to na całej trasie, zarówno na odcinkach specjalnych, jak i dojazdówce, musieliśmy nieustannie się spieszyć i atakować ? opowiada Janusz Jandrowicz, pełniący w załodze NAC Rally Team funkcję pilota. – Naszym zadaniem była jazda ze średnią prędkością ok. 50 km/h, co na górskich drogach, czasem w nocy, jest zadaniem dość karkołomnym. Kilka tygodni wcześniej na tych samych oesach Sebastian Loeb osiągał średnią 65 km/h, tylko że on jechał wyczynową czteronapędowką, a my… Polskim Fiatem. Na odcinkach dojazdowych również nie było czasu na relaks i kawę ? trzeba było zatankować, coś naprawić i pędzić na kolejny oes. Na dystansie prawie 2500 kilometrów ten nieustanny pośpiech, brak odpoczynku i niedobór snu były naprawdę męczące.
Mimo dużych trudności rajdu załoga NAC Rally Team szczęśliwie dotarła do mety, choć i ją nie ominęły przygody. Na jednym z oblodzonych zakrętów Fiat nie utrzymał się na jezdni i wypadł do rowu. Na szczęście w pobliżu parkowali kibice w… Toyocie Land Cruiser, którzy natychmiast pospieszyli z pomocą swym kolegom z terenu. Akcja wyciągania samochodu zabrała jednak pół godziny, co kosztowało naszą załogę wiele punktów karnych. Kolejnym nieplanowanym przystankiem była wymiana koła na jednym z finałowych oesów, co również znalazło odbicie w końcowych wynikach. Poza tym obyło się bez niespodzianek, naszych zawodników ani razu nie zawiódł też 37-letni Fiat przebudowany przez Tomasza Jaskłowskiego (nota bene zawody ukończyły wszystkie Polskie Fiaty, jak i Alfa Romeo, które startowały w barwach NAC TJ Motorsport).
– Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo osiągnęliśmy metę niełatwych zawodów ? mówią Polacy. – Wiele załóg odpadło po drodze, my też przeżyliśmy trudne chwile, leżąc w rowie… Sądziliśmy, że to już koniec naszejprzygody, a jednak się udało! Szkoda tych dwóch wydarzeń, bo moglibyśmy być dużo wyżej sklasyfikowani. Ale i tak czujemy satysfakcję, bo w jeździe na regularność nie mamy dużego doświadczenia, a w Monte Carlo rywalizowaliśmy z prawdziwymi specjalistami w tym fachu.
Nagrodą dla Polaków za całotygodniowy wysiłek była meta w Monte Carlo i… promyki wiosennego słońca, które zawitało już w tamte okolice. A wisienką na rajdowym torcie był finałowy bal, na który zawodników zaprosił książę Monako.