Satysfakcja gwarantowana – rozmowa z Pawłem Molgo po występie w East African Safari Classic Rally 2015
Uważam East African Safari Classic Rally 2015 za najwspanialsze i zarazem najtrudniejsze zawody, w jakich kiedykolwiek NAC Rally Team brał udział. Ów historyczny rajd swoimi trudnościami przewyższa nawet znane mi z autopsji terenowe supermaratony: Africa Eco Race czy Silk Way Rally. Spełniłem swoje marzenie z czasów młodości i chętnie spełnię je po raz kolejny! – mówi Paweł Molgo po powrocie do kraju z East African Safari Classic Rally 2015.
– Na co dzień z powodzeniem ściga się Pan w rajdach terenowych, czego dowodem są choćby zdobyte z rzędu dwa tytuły mistrza Polski. Skąd więc pomysł, by wystartować w rajdzie płaskim, na dodatek tak egzotycznym jak Rajd Safari?
– Dawno temu, w latach 70. ściskałem kciuki za Sobiesława Zasadę, który ścigał się w Rajdzie Safari. Pewnie jak niejeden chłopak w moim wieku marzyłem, by kiedyś pójść w jego ślady. Moją specjalnością stały się jednak rajdy terenowe, ale klasyczne auta rajdowe również darzę gorącym uczuciem – regularnie startuję między innymi w Historycznym Rajdzie Monte Carlo. Zauroczenie Afryką z czasem przerodziło się w prawdziwą miłość, którą pielęgnuję, odwiedzając Czarny Kontynent tak często, jak tylko to możliwe. Kilkukrotnie brałem udział w zawodach rozgrywanych w Maroku, a przed rokiem pokonałem klasyczną trasę „Dakaru” w ramach maratonu Africa Eco Race, który udało mi się wygrać w klasie samochodów seryjnych. Historyczny Rajd Safari stanowił więc połącznie moich dwóch pasji – to impreza o specyfice cross-country, w którym startują samochody klasyczne z napędem na jedną oś. Nad startem nie zastanawiałem się więc długo…
– Dlaczego zdecydował się Pan zabrać do Afryki Mercedesa 450 SLC? Na liście zgłoszeń dominują Porsche 911, Datsuny 260 i Fordy Escorty.
– My jak zawsze postanowiliśmy pójść nieco „pod prąd”. Regulamin Rajdu Safari zawęża wybór samochodu do pojazdów wyprodukowanych przed 1978 rokiem lub młodszych, ale których konstrukcja nie była modyfikowana po wyznaczonej dacie. Postawiliśmy na Mercedesa 450 SLC 5.0 z roku 1979, który kiedyś odnosił spore sukcesy w zawodach – wygrywał w rajdzie dookoła Ameryki Południowej czy w Rajdzie Wybrzeża Kości Słoniowej. Rzeczą nie bez znaczenia był fakt, że za jego kierownicą zasiadał między innymi… Sobiesław Zasada.
– Przygotowanie seryjnego, na dodatek dość leciwego Mercedesa do występu na afrykańskich bezdrożach wydaje się dość sporym wzywaniem. Jak Pan sobie z tym poradził?
– Wysyłając zgłoszenie na East African Safari Classic Rally, byłem świadom faktu, że łatwo nie będzie. Z drugiej strony nie porywaliśmy się z motyką na słońce. Mój zespół – NAC Rally Team – w Afryce czuje się już niemal jak w domu, w którym jest częstym gościem. Rajdy terenowe są zaś naszą domeną – wiemy, czego się można na nich spodziewać i posiadamy spore doświadczenie w budowaniu i przerabianiu samochodów. Prawdziwym wyzwaniem było więc zastosowanie naszej „off-roadowej” wiedzy przy pracy nad autem, który – teoretycznie – do off-roadu się nie nadaje. Z czasem to jednak się zmieniło. W Mercedesie podnieśliśmy zawieszenie, wymieniliśmy tylny most, aby uzyskać krótsze przełożenia, i założyliśmy sportowe amortyzatory Öhlins. Oczywiście zamontowaliśmy klatkę bezpieczeństwa, fotele kubełkowe i system gaśniczy. Spodziewając się dużych trudności na trasie, pomyśleliśmy o dodatkowej chłodnicy, 150-litrowym zbiorniku paliwa, osłonach podwozia oraz grillu. Zmiany pociągnęły za sobą szereg modyfikacji w układach elektrycznym, paliwowym czy hamulcowym. Przed wakacjami auto wyjechało na pierwsze testy.
– I zdało ezgamin?
– Na piątkę z plusem! Do poprawienia pozostały tylko drobiazgi. Wrażenia były zupełnie inne niż te, które sprawia sportowa jazda moją Toyotą. Tym bardziej że musiałem „przestawić się” na jazdę z tylnym napędem i trzybiegową skrzynią automatyczną. Podobało mi się, że na drodze auto zachowuje się bardzo stabilnie i świetnie radzi sobie na dziurach, nawet przy prędkości 180 km/h. Mając do dyspozycji 300 KM, nie przeszkadzał mi nawet dość spory rozstaw osi Mercedesa. Cieszyliśmy się, że zbudowaliśmy bardzo dobre auto rajdowe na bazie klasyka. W Kenii okazało się jednak, że nasi rywale dysponują o wiele mocniejszymi maszynami…
– Ale przecież regulamin rajdu nie pozwalał na więcej…
– No cóż… Na miejscu w Mobasie okazało się, że przepisy nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. U naszych rywali trwał regularny „wyścig zbrojeń” – ich maszyny może wyglądały na pojazdy klasyczne, ale pod karoserią skrywały profesjonalne rozwiązania. Dysponowaliśmy autem z zupełnie innej ligi. Ale jako debiutanci nie mieliśmy ambicji, by walczyć o zwycięstwo. Głównym celem była meta i poznanie rajdu „od środka”.
– Rajdy historyczne kojarzą się z jazdą „na regularność” i raczej spokojnym tempem – bo czegóż innego wymagać od youngtimerów? Czy w Kenii było podobnie?
– Zupełnie inaczej! Gonitwa trwała od rana do wieczora, bez chwili odpoczynku. Ścigaliśmy się nawet na dojazdówkach, ponieważ w harmonogramie zapisano bardzo wyśrubowane limity czasowe. Na dodatek zawody odbywały się w otwartym ruchu drogowym, co wymuszało na nas pełną koncentrację. Jeszcze żaden rajd, a startowałem w wielu, nie kosztował mnie tyle sił i energii. Na dodatek trasa wcale do łatwych nie należała – Jacek Czachor, który odwiedził nas w Kenii, powiedział, że to taki „mały Dakar”. Nasz Mercedes zmagał się z przeszkodami, które stanowiłyby wyzwanie dla terenówek. Na porządku dziennym były przejazdy przez rzeczne brody, walka w fesz feszu, na piasku i w błocie. Nigdy w życiu nie spodziewałem się tak ogromnych trudności na rajdzie dla samochodów klasycznych! Samochód długo dzielnie znosił tak bezlitosne traktowanie, choć oczywiście awarie go nie omijały. Mieliśmy problemy z rozrusznikiem, który zalepił się błotem, i gotującym się płynem w chłodnicy. Dopiero w drugiej połowie rajdu posłuszeństwa odmówił silnik, co wykluczyło nas z dalszej walki na oesach. Ponieważ zaliczyliśmy jednak większość odcinków specjalnych i pokonaliśmy pełny dystans 3300 kilometrów, zostaliśmy oficjalnie sklasyfikowani na mecie rajdu – jako pierwsi Polacy w jego historii.
– Mówi Pan o tym z satysfakcją, a nie z rozczarowaniem. Czy to oznacza, że za dwa lata znów zobaczymy NAC Rally Team na starcie East African Safari Classic Rally?
– Kolejna edycja rajdu zapowiadana jest jako jeszcze „ciekawsza”! Jej trasa będzie wiodła aż do Ugandy. Trudno mi to sobie nawet wyobrazić, ponieważ uważam East African Safari Classic Rally 2015 za najwspanialsze i zarazem najtrudniejsze zawody, w jakich kiedykolwiek NAC Rally Team brał udział. Ów historyczny rajd swoimi trudnościami przewyższa nawet znane mi z autopsji terenowe supermaratony: Africa Eco Race czy Silk Way Rally. Spełniłem swoje marzenie z czasów młodości i chętnie spełnię je po raz kolejny! Ale tym razem przygotujemy o wiele mocniejsze auto, by móc nawiązać walkę z najlepszymi.